niedziela, 3 grudnia 2017

Wieczny Sojusznik

Od dawna zastanawiam się nad tym, co można uznać za stałe w tym świecie.
W tej potrzebie szukałam swojego sojusznika, który dałby mi wsparcie w tym niebezpiecznym i pełnym zakrętów życiu.
Takiego kogoś potrzebują wszyscy mieszkający na tej planecie.
Pomijając Boga, który przecież jest odbierany w inny sposób przez każdą jednostkę, człowiek potrzebuje wsparcia. Pewnego trwałego i stałego WSPARCIA.
Jednak kim on może być? Kogo wybrać na swojego sojusznika?

Komu możemy zaufać ze 100 % pewnością, że nie odejdzie ?

Rozmyślając nad ogólnym brakiem stałości na tym świecie doszłam do wniosku, że tak na prawdę jedynymi towarzyszami życia bezsprzecznie- do końca swoich dni- jesteśmy my sami. Nikt i nic nie może nam tego zagwarantować, że w tym materialnym świecie zostanie obok nas.Nawet żona czy pies. Wszystko przemija. Dosłownie wszystko. Pomyśl o tym. Wszystko jest zastępowane nowym. Nie istnieje nic co się nie zmienia, począwszy od energii w naszym ciele, przez komórki kończąc na życiu samym w sobie. Też przemija i jest zastępowane nowym życiem. Dinozaury mogą to potwierdzić;)  Takie jest podstawowe prawo kosmosu. Ruch i przemijanie. Niestałość.
Tak więc idąc tym tokiem rozumowania jedynym obiektem materialnym przynależnym nam od narodzin do śmierci jest nasze ciało fizyczne.
Może logicznym byłoby uczynić z niego naszego Sojusznika, którego tak poszukujemy?

Boli mnie, gdy widzę, jak ludzie niszczą swe organizmy złym żywieniem, maniami, dysharmonią emocjonalną. Moje ciało również wiele ucierpiało.
Ludzie zrywają swoje pierwotne połączenie z duszą miotając się w bezcelu. Myślą, że celem ich życia jest przeżycie, bądź jest ono po prostu bezcelowe. Żyją w przygnębieniu, popadając w chorobę ducha zwaną Depresją.
Ja sama częstokroć odczuwałam te stany. Wracały jak deszczowe chmury. Raz po razie. Nie ulegałam im, nie  traktowałam ich jako coś, co jest MNĄ. Starałam się je przepracować, rozkoszując się chwilą, zasnąć, a po przebudzeniu wstać i iść dalej.
Ożywcze światło duszy zawsze jest w stanie wyrwać umysł z odrętwienia. Kwestią jest nawiązanie z nią kontaktu. Psychiatra jednak Ci tego nie powie.

Ludzie smutni, pełni lęku o przyszłość, zgorzknienia z przeszłości, ze zblokowanymi ośrodkami energetycznymi szukają wsparcia w innych, a że podobne przyciąga podobne znajdują tych, którzy przeżywają podobne rozterki. Na początku znajomości czują się spełnieni, ponieważ "w końcu ktoś ich rozumie", jednak z czasem zaczynają widzieć poważne wady w tych osobach, a wraz z nimi powrót tego koszmarnego osamotnienia i lęku. Wady tych ludzi są jednak lustrzanym odbiciem wad obserwatora. W ten sposób koło karmy- prawa przyczyn i skutku- zamyka się  i człowiek znajduje się w punkcie, z którego wyruszył.

Czasami jednak życie podrzuca nam ludzi, którzy mają w sobie właśnie to, czego nam brakuje. Są jakby przepustką do lepszego życia. Odróżnić ich można od opisanej wyżej grupy w taki sposób, że odczuwamy w stosunku do nich zupełnie odmienne, silne i wysokie uczucia, zupełnie oderwane od "zwyczajnej" grupy ludzi przyciągniętych na zasadzie podobieństwa.
Te jednostki przychodzą do nas za sprawą prawa przeciwieństwa.

O prawach rządzących ludzkim życiem opowiem innym razem.

Wracając do tych "niezwykłych" jednostek. Emocje i uczucia związane z nimi wyzwalają się spontanicznie, intuicyjnie. Co niezwykłe, ludzie ci są zawsze gotowi dać nam to, czego potrzebujemy do ułożenia naszej wewnętrznej układanki.
Jednak jeśli jesteś odcięty od swoich emocji i INTUICJI , będący wrogiem dla siebie samego, myślisz, że "nie jesteś godny" uwagi tej osoby, zamykając w ten sposób niepowtarzalną szansę na poprawę jakości swojego życia!

W takim razie jak nie przegapić okazji do bogatszej rzeczywistości? Do cudownych idei i błogości?

Należy mieć Wiecznego Sojusznika. Sojusznika, który zawsze wesprze, który będzie obok na stałe, jak filar przytrzymujący sklepienie niebios.
Sojusznika tego jednak trzeba znaleźć w sobie.

Łatwo jest powiedzieć- uczyń z siebie swojego przyjaciela- jednak  większość zaplątana w świat doczesny, materialny konsumpcjonizm, więcej więcej i więcej, w świat ciągłej pracy i obowiązków bez wypoczynku, uciekający w używki i nałogowe kompulsywne zachowania nie podejmuje nawet próby zajrzenia wgłąb siebie, pozostając obcym dla samego siebie.  To przerażające, ale zastanów się, czy przypadkiem nie opisuje też Ciebie.

Jako, że większość ludzi nie posiadło umiejętności samoobserwacji, wspólnie przyjrzyjmy się cechom, które myślę, że każdy chciałby widzieć w swoim Wiecznym Sojuszniku.
-Wierność
-Uczciwość
-Otwartość na zmieniające się potrzeby
-Wyrozumiałość ale i twarda nagana
-Przyjacielska Miłość
-Szacunek
-Chęć niesienia pomocy
-Akceptacja tego kim się jest i gdzie się jest
-Przyzwolenie na słabość i siła pomagająca podnieść się po porażce

Zastanów się nad tymi słowami. Co one znaczą dla Ciebie? Czy jesteś sobie wierny, czy uczciwy w stosunku do siebie? Czy kochasz swoje ciało czy go nienawidzisz? Czy mówisz do siebie" ty jełopie, debilu!" czy raczej" cóż, głupio zrobiłem,  zrozumiałem błąd, nie zrobię tego drugi raz". Czy wreszcie akceptujesz siebie ?...

Czy nie byłoby wspaniałym, gdybyśmy byli wierni swoim postanowieniom, uczciwi w stosunku do wyborów, które podejmujemy, pełni zrozumienia ale i też surowi dla siebie za postępki niezgodne z naszym Wewnętrznym kodeksem?
Co by się z Tobą stało, gdybyś zaczął kochać i szanować swoje ciało- swój skafander, dzięki któremu możesz doświadczać tej rzeczywistości- oraz akceptować wszystko co się przytrafia tobie w życiu?
Masz kontrolę nad 10 % swojego życia. Całą resztę musisz po prostu przyjąć, przetransformować i wypuścić z siebie. Na tym to polega. Woda w rzece ciągle się zmienia.
Pomyśl jak wpaniale spontaniczne stałoby się życie, gdybyś nabrał otwartości na influacje Twojej istoty, która przecież ciągle ewoluuje.
I wreszcie jak oczyszczeni i odkażeni ze złych emocji bylibyśmy, gdybyśmy pozwolili sobie na płacz czy inne wyrazy złych emocji.
Śmiej się, gdy czujesz radość.
Płacz, gdy czujesz smutek.
Tylko tak pozostaniesz szczęśliwy.

Tak więc, skoro bezsprzecznie jesteśmy dla siebie jedynymi Towarzyszami Życia, pewnymi co do tego, że nie znikniemy nagle (tylko śmierć może nam zabrać nasze ciało i umysł), czy nie warto zawrzeć ze sobą sojuszu i uczynić z siebie swojego Wiecznego Sojusznika? Nie szukaj bezustannie i bezcelowo wśród innych, oni są w tej samej sytuacji co Ty. Mają umysł i ciało pełne toksyn, problemów. Jedyna różnica jest taka, że jedni radzą sobie z tym lepiej inni gorzej. Ja nie jestem wyjątkiem.
Myślę, że z wielką korzyścią przyjdzie Ci zagłębienie się w siebie i uczynienie ze swojego ciała i umysłu przyjaciela dla Ducha- którym w istocie jesteśmy.
Bo być może okaże się, że w największym kryzysie Twojego Życia nie będzie wokół Ciebie nikogo, kto by pomógł. Będziesz sam.
Czy nie byłoby wspaniałym mieć w takim momencie obok siebie największego Życiowego Sojusznika- Siebie Samego?

Agata. Sopot, 21.09. 2016r

środa, 11 stycznia 2017

Grzybowa Podróż

19 grudnia 2016 pierwszy raz w życiu zażyłam grzyby halucynogenne z rodzaju psilocybile mexicana.
Przygotowywałam się do tego 6 tygodni czytając, słuchając, oglądając, medytując,oczyszczając czakry, nie paląc.
Doświadczenie to mogę nazwać najbardziej wyzwalającym w moim dotychczasowym życiu.
Postaram się opisać po krótce wszystkie etapy podróży, przez którą przeprowadził mnie duch Psilocybny.
ETAP POCZĄTKOWY:WYPICIE WYWARU
przyrządziłam surowy wywar, bez dodatków. Gotowałam grzyby w wodzie przez ok 20 min, po czym je zjadłam. Odczekałam 15, po czym usiadłam i powoli zaczęłam wypijać ciepły jeszcze napój. Był obrzydliwy, jednak w tym smaku było coś... szamańskiego, coś, co trzeba było uczynić, by wpuścić do siebie Ducha. Mój racjonalny, niedoświadczony umysł odrzucał możliwość, że cokolwiek mogło się wydarzyć. Mój umysł był pewny, że nic się nie stanie a grzyby to jedna wielka ściema. OJ...jak on się pomylił...
ETAP KONTYNUACYJNY: SPADANIE...CORAZ GŁĘBIEJ I GŁĘBIEJ
Zaczęło się od lekko wyostrzonych zmysłów. Każdy ruch, zapach, światło, było wyraźniejsze, intensywniejsze. Postanowiłam położyć się i po prostu czekać. Niczego nie chcieć, niczego nie wyobrażać, niczego się nie bać. Poddać się zupełnie.
Po 30 min. od wypicia wywaru obraz lekko falował i wirował...a potem...
nadeszła fala śmiechu, która ustępowała tylko po to, bym mogła zagłębić się w tym stanie bardziej...i bardziej...i bardziej...z każdą falą śmiechu.
ETAP GŁÓWNY:ZERWANIE ARCHONTYCZNYCH KAJDAN
Po tym czasie już przestrzeń i czas nie miał znaczenia. Moja istota zatopiła się w sobie. Nie było mojego ciała, był tylko duch otoczony biologicznym skafandrem zwanym ciało. Na przemian śmiałam się i płakałam, odczuwając ogromną ulgę z uwalnianych złogów emocjolnych. Potrafiłam wyczuwać emocje mojego psa( tego dnia przeszła sterylizację), potrafiłam odczuwać czyste intencje mojej duszy, jej prawdziwą naturę, która jest pełna miłości, współczucia, zaufania, ciepła.
Wtedy to na prawdę zrozumiałam jak piękną osobą jestem, a wszystkie te kompleksy i niechęć do swojego ciała były tylko archontycznym systemem wdrukowanym mi na przestrzeni życia, nie były prawdziwe. Zrozumiałam też sens moich najwyrazistrzych snów, w których to nurkowałam, zanurzona w ogromie oceanu, dlaczego tak bardzo obawiałam się życia, dlaczego od niego uciekałam. Dowiedziałam się bowiem, że w cale nie chciałam się urodzić w dniu, w którym się urodziłam. Poród został wymuszony. Trwał 12 godzin. Urodziłam się 12 grudnia. Wyrwali mnie z łona, w którym czułam się bezpiecznie, unosząc się w wodach płodowych. Zrozumiałam to, poczułam, wróciłam do pierwszego doświadczenia, które przeżyłam...i spaliłam negatywną karmę z tym związaną.
Później przyszedł etap, w którym to widziałam przez zamknięte oczy. Widziałam wszystko, ale w inny sposób...energetyczny. Widziałam mojego chłopaka pod postacią energetycznej istoty, przy czym ja wyglądałam tak samo. Przytulałam go, płakałam, zachwycałam się pięknem wszystkiego.
W pewnym momenice, wiedząc, że to prawda powiedzałam mu "Kochanie. Od dzisiaj moje cało zacznie się zmieniać"
W tej fazie wydarzyło się jeszcze wiele, jednak nie będę tego opisywać, bowiem te doświadczenia były tak osobiste i tak specyficzne, że wręcz niemożliwe do wyobrażenia osobie, która nigdy nie spotkała się z Duchem Psylocybiny.
ETAP KOŃCOWY: DZIĘKCZYNIENIE
Powoli wracałam do rzeczywistości 3D po około 4-5 godzinach od wzięcia grzybów. W pewnym momencie źle się poczułam. Chciało mi się wymiotować, a że w tym czasie posiadałam błyskawicze zrozumienie sensu wszystiego, wiedziałam, że nie jest to kwestia "rzygania" jak po alkoholu, a jedynie wyrzucenia z siebie ciężkiego materiału, jakim są grzyby. Po prostu ich rola się skończyła i mój organizm nie potrzebował ich już. Niestety nie udało mi się ich zwrócić. Być może z powodu mojego podświadomego lęku przed wymiotowaniem. Poszłam jeszcze na spacer z chłopakiem, by porozmawiać z nim o doświadczeniu, którego był świadkiem. Czułam, jak na nowo się narodziłam. Jak skorupa pękła. Cudownie. Dziękowałam za cudowną, wyzwalającą naukę Stwórcy, który zadział za pośrednictwem Ducha Psylocybiny.
To dośwadczenie było tak realne, tak prawdziwe, tak oczywiste, że na stałe mnie zmieniło. Zerwało kajdany obojętności. Jestem teraz istotą znacznie bardziej współczującą i empatyczną, Kocham siebie. Kocham świat. Nie boję się go. Nie boję się przyszłości. Nie boję się ICH. A oni boją się mnie. Wiem to i czuję to. I nie odpuszczę im.