niedziela, 3 grudnia 2017

Wieczny Sojusznik

Od dawna zastanawiam się nad tym, co można uznać za stałe w tym świecie.
W tej potrzebie szukałam swojego sojusznika, który dałby mi wsparcie w tym niebezpiecznym i pełnym zakrętów życiu.
Takiego kogoś potrzebują wszyscy mieszkający na tej planecie.
Pomijając Boga, który przecież jest odbierany w inny sposób przez każdą jednostkę, człowiek potrzebuje wsparcia. Pewnego trwałego i stałego WSPARCIA.
Jednak kim on może być? Kogo wybrać na swojego sojusznika?

Komu możemy zaufać ze 100 % pewnością, że nie odejdzie ?

Rozmyślając nad ogólnym brakiem stałości na tym świecie doszłam do wniosku, że tak na prawdę jedynymi towarzyszami życia bezsprzecznie- do końca swoich dni- jesteśmy my sami. Nikt i nic nie może nam tego zagwarantować, że w tym materialnym świecie zostanie obok nas.Nawet żona czy pies. Wszystko przemija. Dosłownie wszystko. Pomyśl o tym. Wszystko jest zastępowane nowym. Nie istnieje nic co się nie zmienia, począwszy od energii w naszym ciele, przez komórki kończąc na życiu samym w sobie. Też przemija i jest zastępowane nowym życiem. Dinozaury mogą to potwierdzić;)  Takie jest podstawowe prawo kosmosu. Ruch i przemijanie. Niestałość.
Tak więc idąc tym tokiem rozumowania jedynym obiektem materialnym przynależnym nam od narodzin do śmierci jest nasze ciało fizyczne.
Może logicznym byłoby uczynić z niego naszego Sojusznika, którego tak poszukujemy?

Boli mnie, gdy widzę, jak ludzie niszczą swe organizmy złym żywieniem, maniami, dysharmonią emocjonalną. Moje ciało również wiele ucierpiało.
Ludzie zrywają swoje pierwotne połączenie z duszą miotając się w bezcelu. Myślą, że celem ich życia jest przeżycie, bądź jest ono po prostu bezcelowe. Żyją w przygnębieniu, popadając w chorobę ducha zwaną Depresją.
Ja sama częstokroć odczuwałam te stany. Wracały jak deszczowe chmury. Raz po razie. Nie ulegałam im, nie  traktowałam ich jako coś, co jest MNĄ. Starałam się je przepracować, rozkoszując się chwilą, zasnąć, a po przebudzeniu wstać i iść dalej.
Ożywcze światło duszy zawsze jest w stanie wyrwać umysł z odrętwienia. Kwestią jest nawiązanie z nią kontaktu. Psychiatra jednak Ci tego nie powie.

Ludzie smutni, pełni lęku o przyszłość, zgorzknienia z przeszłości, ze zblokowanymi ośrodkami energetycznymi szukają wsparcia w innych, a że podobne przyciąga podobne znajdują tych, którzy przeżywają podobne rozterki. Na początku znajomości czują się spełnieni, ponieważ "w końcu ktoś ich rozumie", jednak z czasem zaczynają widzieć poważne wady w tych osobach, a wraz z nimi powrót tego koszmarnego osamotnienia i lęku. Wady tych ludzi są jednak lustrzanym odbiciem wad obserwatora. W ten sposób koło karmy- prawa przyczyn i skutku- zamyka się  i człowiek znajduje się w punkcie, z którego wyruszył.

Czasami jednak życie podrzuca nam ludzi, którzy mają w sobie właśnie to, czego nam brakuje. Są jakby przepustką do lepszego życia. Odróżnić ich można od opisanej wyżej grupy w taki sposób, że odczuwamy w stosunku do nich zupełnie odmienne, silne i wysokie uczucia, zupełnie oderwane od "zwyczajnej" grupy ludzi przyciągniętych na zasadzie podobieństwa.
Te jednostki przychodzą do nas za sprawą prawa przeciwieństwa.

O prawach rządzących ludzkim życiem opowiem innym razem.

Wracając do tych "niezwykłych" jednostek. Emocje i uczucia związane z nimi wyzwalają się spontanicznie, intuicyjnie. Co niezwykłe, ludzie ci są zawsze gotowi dać nam to, czego potrzebujemy do ułożenia naszej wewnętrznej układanki.
Jednak jeśli jesteś odcięty od swoich emocji i INTUICJI , będący wrogiem dla siebie samego, myślisz, że "nie jesteś godny" uwagi tej osoby, zamykając w ten sposób niepowtarzalną szansę na poprawę jakości swojego życia!

W takim razie jak nie przegapić okazji do bogatszej rzeczywistości? Do cudownych idei i błogości?

Należy mieć Wiecznego Sojusznika. Sojusznika, który zawsze wesprze, który będzie obok na stałe, jak filar przytrzymujący sklepienie niebios.
Sojusznika tego jednak trzeba znaleźć w sobie.

Łatwo jest powiedzieć- uczyń z siebie swojego przyjaciela- jednak  większość zaplątana w świat doczesny, materialny konsumpcjonizm, więcej więcej i więcej, w świat ciągłej pracy i obowiązków bez wypoczynku, uciekający w używki i nałogowe kompulsywne zachowania nie podejmuje nawet próby zajrzenia wgłąb siebie, pozostając obcym dla samego siebie.  To przerażające, ale zastanów się, czy przypadkiem nie opisuje też Ciebie.

Jako, że większość ludzi nie posiadło umiejętności samoobserwacji, wspólnie przyjrzyjmy się cechom, które myślę, że każdy chciałby widzieć w swoim Wiecznym Sojuszniku.
-Wierność
-Uczciwość
-Otwartość na zmieniające się potrzeby
-Wyrozumiałość ale i twarda nagana
-Przyjacielska Miłość
-Szacunek
-Chęć niesienia pomocy
-Akceptacja tego kim się jest i gdzie się jest
-Przyzwolenie na słabość i siła pomagająca podnieść się po porażce

Zastanów się nad tymi słowami. Co one znaczą dla Ciebie? Czy jesteś sobie wierny, czy uczciwy w stosunku do siebie? Czy kochasz swoje ciało czy go nienawidzisz? Czy mówisz do siebie" ty jełopie, debilu!" czy raczej" cóż, głupio zrobiłem,  zrozumiałem błąd, nie zrobię tego drugi raz". Czy wreszcie akceptujesz siebie ?...

Czy nie byłoby wspaniałym, gdybyśmy byli wierni swoim postanowieniom, uczciwi w stosunku do wyborów, które podejmujemy, pełni zrozumienia ale i też surowi dla siebie za postępki niezgodne z naszym Wewnętrznym kodeksem?
Co by się z Tobą stało, gdybyś zaczął kochać i szanować swoje ciało- swój skafander, dzięki któremu możesz doświadczać tej rzeczywistości- oraz akceptować wszystko co się przytrafia tobie w życiu?
Masz kontrolę nad 10 % swojego życia. Całą resztę musisz po prostu przyjąć, przetransformować i wypuścić z siebie. Na tym to polega. Woda w rzece ciągle się zmienia.
Pomyśl jak wpaniale spontaniczne stałoby się życie, gdybyś nabrał otwartości na influacje Twojej istoty, która przecież ciągle ewoluuje.
I wreszcie jak oczyszczeni i odkażeni ze złych emocji bylibyśmy, gdybyśmy pozwolili sobie na płacz czy inne wyrazy złych emocji.
Śmiej się, gdy czujesz radość.
Płacz, gdy czujesz smutek.
Tylko tak pozostaniesz szczęśliwy.

Tak więc, skoro bezsprzecznie jesteśmy dla siebie jedynymi Towarzyszami Życia, pewnymi co do tego, że nie znikniemy nagle (tylko śmierć może nam zabrać nasze ciało i umysł), czy nie warto zawrzeć ze sobą sojuszu i uczynić z siebie swojego Wiecznego Sojusznika? Nie szukaj bezustannie i bezcelowo wśród innych, oni są w tej samej sytuacji co Ty. Mają umysł i ciało pełne toksyn, problemów. Jedyna różnica jest taka, że jedni radzą sobie z tym lepiej inni gorzej. Ja nie jestem wyjątkiem.
Myślę, że z wielką korzyścią przyjdzie Ci zagłębienie się w siebie i uczynienie ze swojego ciała i umysłu przyjaciela dla Ducha- którym w istocie jesteśmy.
Bo być może okaże się, że w największym kryzysie Twojego Życia nie będzie wokół Ciebie nikogo, kto by pomógł. Będziesz sam.
Czy nie byłoby wspaniałym mieć w takim momencie obok siebie największego Życiowego Sojusznika- Siebie Samego?

Agata. Sopot, 21.09. 2016r

środa, 11 stycznia 2017

Grzybowa Podróż

19 grudnia 2016 pierwszy raz w życiu zażyłam grzyby halucynogenne z rodzaju psilocybile mexicana.
Przygotowywałam się do tego 6 tygodni czytając, słuchając, oglądając, medytując,oczyszczając czakry, nie paląc.
Doświadczenie to mogę nazwać najbardziej wyzwalającym w moim dotychczasowym życiu.
Postaram się opisać po krótce wszystkie etapy podróży, przez którą przeprowadził mnie duch Psilocybny.
ETAP POCZĄTKOWY:WYPICIE WYWARU
przyrządziłam surowy wywar, bez dodatków. Gotowałam grzyby w wodzie przez ok 20 min, po czym je zjadłam. Odczekałam 15, po czym usiadłam i powoli zaczęłam wypijać ciepły jeszcze napój. Był obrzydliwy, jednak w tym smaku było coś... szamańskiego, coś, co trzeba było uczynić, by wpuścić do siebie Ducha. Mój racjonalny, niedoświadczony umysł odrzucał możliwość, że cokolwiek mogło się wydarzyć. Mój umysł był pewny, że nic się nie stanie a grzyby to jedna wielka ściema. OJ...jak on się pomylił...
ETAP KONTYNUACYJNY: SPADANIE...CORAZ GŁĘBIEJ I GŁĘBIEJ
Zaczęło się od lekko wyostrzonych zmysłów. Każdy ruch, zapach, światło, było wyraźniejsze, intensywniejsze. Postanowiłam położyć się i po prostu czekać. Niczego nie chcieć, niczego nie wyobrażać, niczego się nie bać. Poddać się zupełnie.
Po 30 min. od wypicia wywaru obraz lekko falował i wirował...a potem...
nadeszła fala śmiechu, która ustępowała tylko po to, bym mogła zagłębić się w tym stanie bardziej...i bardziej...i bardziej...z każdą falą śmiechu.
ETAP GŁÓWNY:ZERWANIE ARCHONTYCZNYCH KAJDAN
Po tym czasie już przestrzeń i czas nie miał znaczenia. Moja istota zatopiła się w sobie. Nie było mojego ciała, był tylko duch otoczony biologicznym skafandrem zwanym ciało. Na przemian śmiałam się i płakałam, odczuwając ogromną ulgę z uwalnianych złogów emocjolnych. Potrafiłam wyczuwać emocje mojego psa( tego dnia przeszła sterylizację), potrafiłam odczuwać czyste intencje mojej duszy, jej prawdziwą naturę, która jest pełna miłości, współczucia, zaufania, ciepła.
Wtedy to na prawdę zrozumiałam jak piękną osobą jestem, a wszystkie te kompleksy i niechęć do swojego ciała były tylko archontycznym systemem wdrukowanym mi na przestrzeni życia, nie były prawdziwe. Zrozumiałam też sens moich najwyrazistrzych snów, w których to nurkowałam, zanurzona w ogromie oceanu, dlaczego tak bardzo obawiałam się życia, dlaczego od niego uciekałam. Dowiedziałam się bowiem, że w cale nie chciałam się urodzić w dniu, w którym się urodziłam. Poród został wymuszony. Trwał 12 godzin. Urodziłam się 12 grudnia. Wyrwali mnie z łona, w którym czułam się bezpiecznie, unosząc się w wodach płodowych. Zrozumiałam to, poczułam, wróciłam do pierwszego doświadczenia, które przeżyłam...i spaliłam negatywną karmę z tym związaną.
Później przyszedł etap, w którym to widziałam przez zamknięte oczy. Widziałam wszystko, ale w inny sposób...energetyczny. Widziałam mojego chłopaka pod postacią energetycznej istoty, przy czym ja wyglądałam tak samo. Przytulałam go, płakałam, zachwycałam się pięknem wszystkiego.
W pewnym momenice, wiedząc, że to prawda powiedzałam mu "Kochanie. Od dzisiaj moje cało zacznie się zmieniać"
W tej fazie wydarzyło się jeszcze wiele, jednak nie będę tego opisywać, bowiem te doświadczenia były tak osobiste i tak specyficzne, że wręcz niemożliwe do wyobrażenia osobie, która nigdy nie spotkała się z Duchem Psylocybiny.
ETAP KOŃCOWY: DZIĘKCZYNIENIE
Powoli wracałam do rzeczywistości 3D po około 4-5 godzinach od wzięcia grzybów. W pewnym momencie źle się poczułam. Chciało mi się wymiotować, a że w tym czasie posiadałam błyskawicze zrozumienie sensu wszystiego, wiedziałam, że nie jest to kwestia "rzygania" jak po alkoholu, a jedynie wyrzucenia z siebie ciężkiego materiału, jakim są grzyby. Po prostu ich rola się skończyła i mój organizm nie potrzebował ich już. Niestety nie udało mi się ich zwrócić. Być może z powodu mojego podświadomego lęku przed wymiotowaniem. Poszłam jeszcze na spacer z chłopakiem, by porozmawiać z nim o doświadczeniu, którego był świadkiem. Czułam, jak na nowo się narodziłam. Jak skorupa pękła. Cudownie. Dziękowałam za cudowną, wyzwalającą naukę Stwórcy, który zadział za pośrednictwem Ducha Psylocybiny.
To dośwadczenie było tak realne, tak prawdziwe, tak oczywiste, że na stałe mnie zmieniło. Zerwało kajdany obojętności. Jestem teraz istotą znacznie bardziej współczującą i empatyczną, Kocham siebie. Kocham świat. Nie boję się go. Nie boję się przyszłości. Nie boję się ICH. A oni boją się mnie. Wiem to i czuję to. I nie odpuszczę im.



niedziela, 7 sierpnia 2016

Hipis XXI wieku


Coraz częściej spotykam się z ocenianiem mnie jako Hipis 21 wieku.  Na początku odbierałam to jako żart i nie brałam zbytnio tego określenia pod lupę, ponieważ daleko mi do "pierwotnych" ludzi-kwiatów. Jednak po czasie, gdy to kolejna osoba raczyła mnie tak określić postanowiłam porównać siebie do hipisa lat 60.
Ok, to zaczynamy;)
Ideologia:
 "Nadbudową ideologiczną ruchu hippisowskiego był skrajny pacyfizm, co wyrażają hasła Make love, not war (czyń miłość, nie wojnę), Non violence (bez przemocy) i Peace and love (pokój i miłość). Wszyscy ludzie są braćmi, a świat jest na tyle duży, że starczy na nim miejsca dla każdego (co wiązało się z odrzuceniem wartości własności prywatnej). Mężczyźni nosili długie włosy, co było wyrazem wolności oraz sprzeciwu wobec konieczności odbywania służby wojskowej. Hippis żyje dniem dzisiejszym, żyje każdą chwilą, nie martwi się o to, co będzie jutro, nie nosi zegarka, bo czas dla niego jako taki nie istnieje. Chodzi boso, gdyż jest dzieckiem ziemi i nie depcze matki natury, stara się żyć z nią w zgodzie i ją rozumieć. Unika kontaktów z wszelkimi instytucjami, zarówno świeckimi (jak szkoła, wojsko, praca), jak i kościelnymi, a zawsze robi swoje. Hippis prowadzi życie w drodze, tzn. nie ma stałego domu, ciągle się przemieszcza. Wolność dla niego to brak przymusu, rodziny, norm moralnych. Żyje w zgodzie z naturą i odrzuca normy, które obowiązywały w świecie dorosłych, a zastępuje je własnymi kryteriami moralnymi, które cechowała daleko posunięta swoboda obyczajów, przejawiająca się wolnym stosunkiem do seksu – zamiast wojować, lepiej uprawiać seks. Rodziną dla hippisa jest cała społeczność hippisowska, składająca się z jego braci i sióstr. Miejscem spotkań hippisów są różne festiwale, zarówno muzyczne, jak i manifestacje, protesty antywojenne. W Polsce też odbywają się zloty hippisowskie.
Hippis zwykle jest wegetarianinem – zwierzęta to moi przyjaciele, a ja nie jadam przyjaciół. Często żyje w tzw. komunie hippisowskiej, gdzie wszystko jest wspólne, nawet dzieci. Stara się być samowystarczalny, uprawia ziemię, szyje ubrania, wykonuje drobne sprzęty codziennego użytku. Zazwyczaj nie posiada stałego zatrudnienia." źródło:wikipedia
Również jestem pacyfistką, jednak nie tak skrajną. Uważam, że w momencie, gdy wróg atakuje, należy wbić mu nóż w gardło a nie podarować pocałunek w usta. Żyję zgodnie z twierdzeniem "lepiej być wojownikiem w ogrodzie niż ogrodnikiem na wojnie". Również sądzę, że ludzie są braćmi, jesteśmy wspólnotą gatunkową i każdego należy szanować i nie oceniać, jednak żyć w pełnej komunie nie mogłabym. Potrzebuję swojego kąta.
Uczę się żyć dniem dzisiejszym, nie martwić się o sprawy pieniędzy, nie być goniona przez czas i przyznam, że tego systemowego raka pod tytułem"wszechobecna bieganina, ciągła presja" powoli udaje mi się wyplenić. Jednak nie jest tak, że pójdę mieszkać w baraku. Tak, chcę pracować, chcę mieć pieniądze, ponieważ tylko dzięki nim można się poruszać w systemie. Ale moją głowę chcę mieć dla siebie, nie chcę, by kiedykolwiek zagnieździła się w niej systemowa mysz. Pieniędzy chcę mieć tylko tyle, ile mi potrzeba plus trochę odłożone(by czuć się bezpiecznie i nie martwić się).
Chodzę boso dość często. Napełniam się w ten sposób odżywczą energią ziemi(eliminuje zmęczenie). Stopa pracuje, co uelastycznia mięśnie i zapobiega np platfusowi, otarciom, zmęczeniu. Polecam każdemu chodzić boso choć 30 min dziennie:)
Tak jak hipisi, staram się żyć zgodnie z matką naturą i szanować ją. Jest to dla mnie bardzo ważne.
Tak, ja też staram się unikać kontaktu z instytucjami kościelno-świeckimi, choć przyznam, że niedługo idę do szkoły policealnej na masaż. Bardzo chcę pracować jako masażystka.
Nie żyję w drodze. Mam miejsce. Jednak jest w nim tylko tyle, ile potrzeba. Mogłabym przemieścić się ze swoim ekwipunkiem w dowolne miejsce na świecie. Moje rzeczy są niedrogie, a niektóre wręcz zostały stworzone ze śmieci. Żyję tak, bym nie potrzebowała zbyt dużej ilości pieniędzy.
Dla mnie wolnością jest możliwość bycia sobą i robienia tego, co w tym momencie czuję. Przestrzegam swoich własnych norm moralnych, respektuję normy społeczne(aczkolwiek nie stosuję ich zazwyczaj). Pragnę mieć rodzinę i męża, z którym będę w pełni się rozumieć. Nie jestem wyznawczynią wolnej miłości.
Również ja staram się być samowystarczalna- co w realiach 21 wieku(oraz w mojej sytuacji) oznacza posiadanie odpowiedniej ilości pieniędzy do przeżycia + kapitał dodatkowy oraz naukę bushcraftu(przeżycia w lesie), uprawy roślin, tworzenia przez siebie jedzenia ze zdrowych składników.
Z wyglądu również mogę przypominać hippisa: Dredy, szerokie spodnie, luźne koszulki, wisiorki, a wszystko to pełne kolorów.
Narkotyki:
O nich nie będę mówić byt dużo. Ten, kto czytał moje poprzednie posty, wie jakie mam podejście do Marihuany i innych substancji psychoaktywnych. Traktuje je jako poszerzacze świadomości. Jednak wiedząc, jak to się skończyło dla hippisów, moją zasadą naczelną jest : nigdy twardych narkotyków.

Podsumowując:
Prawdziwych hippisów już nie ma. Jednak powstała nowa generacja- generacja 21 wieku. Bardziej przystosowana, nie tak "wolna" ciałem, lecz równie wolna umysłem, co poprzednicy, kryjąca się wśród blokowisk.Tak, myślę, że ostatecznie mogę nazwać się zmodernizowanym, nowoczesnym hipisem. Hipisem XXI 
Hipis 21 wieku 
Ps. Przepraszam za te białe wypełnienia, ale za cholerę nie wiem jak to zmienić.


poniedziałek, 20 czerwca 2016

Tak ogólnie...

Oj dużo się zmieniło...

Nawet nie wiem, od czego zacząć i jak to objąć w słowa.

Dobrze, może tak...
Loca, która zamanifestowała się w poprzednie wakacje, wymknęła się spod mojej kontroli i swoje skrzydła rozwinęła na przełomie marca i kwietnia.
Moje życie wtedy bardzo podupadło na wartości, wiele złego się wydarzyło, jednak to nie znaczy, że żałuję. Wyniosłam z tego okresu wiele nauki i nowych umiejętności.Złe środowisko nie zawsze musi być destrukcyjne, jeśli podejdzie się do tego z dystansem. 
Aktualnie wyszłam na prostą, Loca zgodziła się na kompromis- tak, możesz się wyrażać, swoją dzikość i spontaniczność, jednak tylko gdy Yen, odpowiedzialna za cały system moralny się zgodzi. I to jest OK, dla całej mojej istoty, jednak by okiełznać tę nową osobowość, potrzebowałam czasu. W momencie, gdy zawarłam pokój ze sobą, Kosmos zaczął mi zsyłać pomyślność w pracy i w relacjach międzyludzkich. Złe środowisko "artystów" wygasło...zniknęło jak za skinięciem jakiejś potężnej dłoni, a pojawili się ludzie o czystym sercu i cudownej duszy, którzy idą tym samym szlakiem, co ja.
Również po tych 10 miesiącach upadlania się i marazmu przyszło ożywienie twórcze i wreszcie odpowiedź na pytanie "do czego jestem przeznaczona?"...
Przecież była ona tak blisko przez cały ten czas.
Tak, psy są moją pasją, moim zainteresowaniem, jednak pasja ta została nabyta, a z przeznaczeniem się rodzimy. Więc... cóż jest tym przeznaczeniem?
praca z energią. Tak. To jest to, co potrafię robić intuicyjnie.
A masaż, podczas którego pracuje się z emocjami i energią człowieka to połączenie idealne, dzięki któremu spełnię misję, z jaką  tu przybyłam.
Oczywiście nie porzucę mojej psiej pasji, jednak ograniczy się ona do przyjemności, jaką niesie za sobą praca z własnym psem. Jednak zajmować się zawodowo chcę masażem.
Doszłam też do wniosku, że muszę częściej pisać na blogu. Takie pauzy powodują, że posty są bardzo ogólne i nie jestem w stanie skupić się na jednym temacie...
Tak więc- jest to ogólnikowy post wprowadzający mnie(głównie mnie, bo patrząc na ilość wyświetleń, niewiele osób to czyta) do rutyny pozwalającej na wstawianie sensowniejszych wpisów:)

środa, 27 kwietnia 2016

Kilka obrazów z Życia Lisa


Kilka zdjęć z życia Lisa. 

Oko Lisa widzi Twoją Duszę


Pustostany kryją w sobie sztukę

WC stoczniowca

Poranek Gdzieś, gdzie Lis zabłądził
Teraz Lis zatrzymał się tu...gdzie będzie jutro? 
Stara Oliwa i jej Duch

środa, 2 grudnia 2015

Derealizacja i Depersonalizacja-DD

Moje życie mnie zadziwia!

Wiesz jak to jest czuć się jak niezintegrowany element w tym świecie? Nie? Ja już tak.
Wszystko się zaczęło w niedzielę, gdy po wielu stresujących sytuacjach i zawirowaniach w życiu przyjechałam do przyjaciółki, by przez jakiś czas pomieszkiwać u niej. Tego dnia byłam bardzo nabuzowana, roztargniona, roznosiła mnie energia.
Oczywiście było co zapalić. Dowiedziałam się uprzednio, że jest to towar od osoby, od której  obiecałam sobie nie palić. Niestety, uległam pokusie.
Niedużo, bo 2 bongo przelały szalę mojej wytrzymalości psychicznej.
Stres, napięcie, niechęć do tego palenia, adrenalina i poczucie niestabilności wepchnęły mnie w głęboką derealizację. Od razu położyłam się i odcięłam od wszystkich bodźców. Miewałam już takie stany, nie bałam się, miałam nadzieję, że to szybko minie.
Na następny dzień jednak nie było lepiej. Zupełnie już na trzeźwo zaczęłam doznawać ataków derealizacji. Wtedy wydaje się, jakbym była w jakiejś grze, jakby wszyscy wokół byli tylko statystami, kartonowymi figurami. Niezwykłe.
W poniedziałek bałam się tego stanu. Nie umiałam skupić uwagi, a gdy już to robiłam, obiekt obserwowany był jedynym, który oddziaływał na moje zmysły. Wszystko po za tym nie docierało do mnie. Zaczęłam czytać. Okazało się, że jest to naturalny mechanizm defensywny mózgu w odpowiedzi na wysoką dawkę stresu. W tym przypadku-po MJ, która jedynie była katalizatorem moich podświadomych lęków. Powoli zaczęłam się oswajać z tym stanem no i oczywiscie, tak jak mi radzono- nie przejmować się, działać, pracować, czytać, jak gdyby nigdy nic.
We wtorek w ciągu dnia dość dobrze sobie radziłam. Izolacja nie była tak dokuczliwa. Jednak na treningu faza przyszła bardzo silnie i niespodziewanie. Nie potrafiłam skupić się na tym, co pokazywala trenerka, jednak dzięki temu, że mogłam skierować uwagę tylko na jeden element na raz, doskonale wyczuwałam kroki i potrafiłam wykonać je z precyzją. Dodatkowe poczucie snu na jawie sprawiło, że ciało jakby "rozpłynęło się", sprawiając, że moje ruchy były miękkie i płynne.
W środę-dziś- stan derealizacji towarzyszył mi już od samego poranka, jednak nie był już tak intensywny. Zaczęłam czerpać przyjemność z niego, cieszyć się nim, na nowo poznawać świat. Jednym z plusów derealizacji jest to, że, gdy wzrok, będący dominującym zmysłem szwankuje, słuch wyostrza się, dając rzeczywistości zupełnie inny wymiar. Boże! Jeszcze nigdy muzyka nie była tak przyjemna w odbiorze i tak wyraźna, tak...perfekcyjnie zintegrowana...
Stany derealizacji pojawiały się głównie w pomieszczeniach przyciemnionych, na dworzu zazwyczaj ustępowały. Muszę powiedzieć, że dzięki temu niepoprawnemu optymizmowi, zaburzenie wycofuje się w zawrotnym tempie. Siedząc w tym momencie na łóżku, w półmroku, mam zupełnie normalnie odbieram świat. Niektórym wyjście z tego zajmuje pół roku, bo walczą ze swoim umysłem. To błąd. Należy go obserwować i współpracować z nim. Jeśli włącza któryś ze swoich zachowań, których nie jesteśmy w stanie kontrolować, to znaczy, że jest to nam potrzebne. Należy się cieszyć stanem, który mamy, ponieważ jest on unikalny w każdym swoim calu oraz daje nowe doświadczenie. Lęk tylko nakręca negatywne reakcje umysłu powodując, że chce on się jeszcze silniej odizolować. Człowiek został stworzony do odczuwania przyjemności. Dlaczego szukaj jej we wszystkim, co Cię spotyka, nawet w tak niezwykłym zjawisku, jakim jest  DD.